wtorek, 5 czerwca 2012

Prolog

Ostry blask zachodzącego słońca oświetlał skalną grotę. Z otaczającego ją lasu raz po raz słychać było pohukiwanie sów. Wieczór był wyjątkowo spokojny, choć od północy nadciągały czarne, burzowe chmury. Młoda kobieta spoglądała na nie od czasu do czasu, nerwowo przygotowując chrust do rozpalenia ognia. Nagle głośny krzyk, dochodzący z głębszej części groty, oddzielonej wąskim przejściem, rozdarł błogą ciszę. Kobieta natychmiast podniosła się i pobiegła w stronę, z której dochodził przeraźliwy płacz dziecka. Niemowlę leżało w wiklinowej kołysce ustawionej w drugiej części jaskini. Tuż obok kołyski stała ogromna bestia. Wilk złowrogo wyszczerzał kły, mierząc kobietę swym straszliwym wzrokiem. Chłopiec płakał coraz głośniej. Potwór bacznie śledził każdy ruch sparaliżowanej ze strachu kobiety. Nagle, w ułamku sekundy, spiął się, wbił w ziemię ostro zakrzywione pazury i szykował się do skoku…  
Lea podniosła się oblana zimnym potem. Mechanicznie sięgnęła po sztylet ukryty pod poduszką i usiadła na łóżku, ciężko oddychając. Znów ta sama wizja, ten cholerny koszmar. Czy to nigdy się nie skończy? Szybko zsunęła się z posłania i ściskając w ręce nóż wyszła z sypialni. Przemierzenie długiego korytarza zajęło jej prawie dwie minuty, tym bardziej, że starała się poruszać jak najciszej. Tyle razy prosiła, by umieszczono ją w pokoju z dzieckiem lub tuż obok niego, ale nie, tradycja każe inaczej. Takie są obyczaje i już. Wreszcie dotarła do celu. Drzwi komnaty były lekko uchylone, choć była pewna, że je zamknęła. Może Kalias wstawał w nocy i je otworzył? Ale, po co? I czy w ogóle dostałby do klamki? Delikatnie pchnęła drzwi cały czas ściskając mocno sztylet i uważając, by ciężkie wrota nie wydały skrzypliwego pisku. Była przerażona, słyszała każde uderzenie swojego serca i czuła, że lada moment wyskoczy z jej młodej piersi. Nienawidziła takich sytuacji. Nie nadawała się do tego. Więc dlaczego to właśnie ona została wybrana? Dlaczego, roztrzepaną i lękliwą dziewczynę obarczono taką odpowiedzialnością? Dziadek twierdził, że obdarzono ją wielkim darem, darem mocy. Ono jednak nie czuła żadnej mocy, oprócz mocy paraliżującego ją strachu. Gdy była małą dziewczynką potrafiła przesuwać wzrokiem różne przedmioty, teraz jednak nawet to sprawiało jej problemy. „Na wszystko przyjdzie czas. Twoja moc cię nie zawiedzie, gdy będziesz naprawdę jej potrzebowała.” – dziadek zawsze powtarzał to, gdy przychodził wieczorem, by pocałować ją na dobranoc. Jednak mówił to tylko wtedy, gdy dziewczynka już spała, to znaczy, gdy myślał, że spała, bo w pięćdziesięciu procentach przypadków Lea udawała, że śpi.
Teraz jednak nie był to czas na rozpamiętywanie starych czasów. Drzwi powoli otworzyły się, ukazując ciemne wnętrze komnaty. Lea ostrożnie wsunęła się do środka. Ścisnęła sztylet jeszcze mocniej, delikatnie unosząc go do góry. W pierwszej chwili jej wzrok powędrował ku olbrzymiemu łożu ustawionemu przy ścianie. W porównaniu z jego ogromem leżący na nim pięcioletni chłopiec wyglądał jak mrówka. Kalias spał w najlepsze. Wokół panowała nadzwyczajna cisza. Lea przejechała wzrokiem po całym pokoju. Blask ogromnego, pomarańczowego księżyca, wpadający przez okno oświetlał jedynie część pomieszczenia, więc dla pewności zrobiła kilka kroków w przód. Pokój był pusty. Oprócz niej i śpiącego chłopca nie było tam nikogo. Powoli podeszła do starej rzeźbionej szafy. Już miała ją otworzyć, gdy z drugiej strony pokoju dobiegł ją szmer. Nerwowo odwróciła wzrok, a jej dłoń automatycznie jeszcze bardziej wpiła się w rękojeść noża. Nie, to tylko Kalias przekręcił się z boku na bok. Wzięła głęboki oddech i skierowała się w stronę okna. Wokół panowały istnie egipskie ciemności, więc Lea poruszała się niemalże po omacku. Przez nieuwagę potrąciła stolik stojący na samym środku pokoju. Gruba woskowa świeca przewróciła się i wypadłszy z drewnianego świecznika spadła na ziemię.
- Cholera. – syknęła dziewczyna, schyliwszy się, by ją podnieść. Spojrzała na chłopca, który na szczęście nadal spał jak zabity. W końcu dotarła do wykutego w murze otworu, nazywanego oknem. Wychyliła się i spojrzała w dół. Zakręciło jej się w głowie. Ach, ten przeklęty lęk wysokości. Spojrzała w górę i jeszcze raz w dół. Dziedziniec był pusty, co nie stanowiło o tej porze żadnej anomalii. Jedynie dwa konie uwiązane do pala wmurowanego obok stojącej na dziedzińcu studni, parskały raz po raz, trącając się pyskami. Już miała odejść od okna, gdy niespodziewanie usłyszała szmer dochodzący z lewej strony. Tym razem to nie Kalias, niepokojący odgłos dochodził zza okna.
Ponownie chwyciła w rękę nóż, który wcześniej położyła na parapecie. „Tam coś jest.”- pomyślała i wychyliwszy się jeszcze bardziej zaczęła wpatrywać się w zagłębienie w murze, skąd dochodził dziwny odgłos. Serce znów waliło jej jak młotem. Wytężała wzrok z całych sił, mrużyła oczy, to znów otwierała je szeroko, tak, że w końcu zaczęła czuć piekący ból. Oderwała wzrok od muru i przesunęła go na księżyc, by dać odpocząć oczom. W tym momencie stworzenie ukryte w nierówności muru zerwało się do lotu i ukazało na tle ogromnego pomarańczowego koła.
- To tylko kruk. Tylko kruk wariatko. – powiedziała szeptem do siebie, starając się opanować nerwy. Odeszła od okna.
„Tam nic nie ma. Nic nie ma.” – powtarzała sobie w myślach. Powoli wycofała się do wyjścia. Raz jeszcze zlustrowała cały pokój – każdy kąt, sufit, kominek, wszystko. Na koniec zahaczyła wzrokiem o łóżko. Kalias spał i chyba śniły mu się aniołki, gdyż miał uśmiech na twarzy. Lea podeszła i otuliła go grubą pierzyną. Kucnęła, pogłaskała jego małą, czarną główkę i uśmiechnęła się, po czym wyszła, cicho zamykając drzwi.
Była przemarznięta. W zamku panował niemiłosierny chłód, a ona wyszła z sypialni w samej koszuli nocnej i w dodatku na boso. Teraz pragnęła jedynie jak najszybciej znaleźć się z powrotem w łóżku. Najgorsze było to, że zło czaiło się wszędzie i nigdy nie dało się do końca przewidzieć zagrożenia. Nawet teraz nie była pewna, czy zaraz coś się nie wydarzy. Ale nie, to niemożliwe, przecież sprawdziła wszystko. W tej twierdzy ukrytej na końcu świata na pewno zarówno Kalias, jak i ona byli bezpieczni. Jednakże koszmar, który wyrwał ją ze snu, nie dawał jej spokoju. Takie rzeczy nie śnią się bez powodu. Ten wilk… Przez chwilę chciała wrócić i jeszcze raz sprawdzić pokój chłopca, ale w końcu zrezygnowała.
Bycie strażniczką wiele ją kosztowało. Niekiedy zbyt wiele. Straciła marzenia, plany, poświęciła całe swoje życie. Teraz miała tylko jeden cel – chronić chłopca za wszelką cenę, choć tak naprawdę, to sama nawet nie przypuszczała ilu wrogów może mieć to niewinne pięcioletnie dziecko. Nie zdawała sobie sprawy jak wiele różnorakich istot (bo nie wszystkich można było nazwać ludźmi) czyha na tego beztroskiego i zawsze roześmianego malca i jak ważna jest jej rola. A przecież jest tylko strażniczką, zwykłą strażniczką. Jedną z wielu, jedną z tych, którym powierzono zmienić bieg historii.

To na razie tyle, ale dopiero się rozkręcam. Mam nadzieję, że prolog nie jest zbyt długi, no i że was nie zanudzi. Czekam na opinie. Pozdrawiam. Xd
P.S. Mam nadzieję, że blog jest czytelny.